sobota, 9 kwietnia 2016

Pierwsze wrażenie było złe - Katmandu 11 miesięcy po

Ruszyłem z lotniska około godziny 10 wieczorem. Jechałem taksą przez niemal puste ulice ciemnego miasta. Przejście w stronę Darbaru od strony New Road odbioru nie poprawiło — Pałac Królewski w ruinie podpierany desperacko drewnianymi żerdziami oraz bambusowymi i żelaznymi rusztowaniami. Ciemno i tu. Na Freak Street pusto, jeśli nie liczyć niemniej przygnębiającego widoku grupki obszarpanych, zaniedbanych chłopców, pewnie uzależnionych od kleju czy narkotyków, którzy są niestety stałą częścią społeczności Katmandu przynajmniej od kilku lat. Na szczęście w znanym mi od lat Annapurna Lodge zniszczeń nie widać, hostel przetrwał zeszłoroczne trzęsienie. Bezpiecznie można iść spać.
 
Wstałem późno. Śniadanie zjadłem w hotelu, a zaraz po wyjściu wsiadłem w taksówkę, spiesząc się do urzędu imigracyjnego, gdzie miałem przedłużyć wizę. W dzień jest w miarę normalnie, może trochę bardziej brudno niż rok temu, trochę ruin, ale na pewno nie tak, że w gruzach leży znaczna część miasta. Thamel na pierwszy rzut oka wygląda jak wcześniej. Tu i tam widać, że coś wyburzono, gdzieniegdzie coś budują, Potala Guest House, naprzeciw którego spaliśmy na parkingu podczas trzęsienia ziemi w poprzednim roku, który udostępniał potrzebującym toaletę, póki nie skończyła im się woda, ucierpiał jednak najwyraźniej, bo jest w remoncie. Często odwiedzana przeze mnie stupa Kathesimbu po drodze z Thamelu na Darbar wygląda jak dawniej.
 
Wchodząc na Darbar (Durbar Square), chyba najbardziej zdziwiłem się, że wciąż stoi otwarta budka poboru opłat wstępu dla turystów. O świątyni Wisznu wiedziałem wcześniej, że została zniszczona. Został po niej podest na podwyższeniu i klęczący Garuda oddający hołd mieszkającemu niegdyś w środku Wisznu. To miejsce było swoistym centrum spotkań — zawsze było tu sporo ludzi siedzących na schodach, rozmawiających i pijących herbatę sporządzaną i sprzedawaną przy świątyni. Świątyni nie ma, ale życia jest wokół na szczęście wciąż sporo. Świątyni Śiwy nie ma, Kastamadnap (Kasthamandap) — według legendy najstarszy budynek Katmandu, od którego miasto miało wziąć nazwę, nie istnieje. Śiwa i Parwati wciąż wyglądają z okna swojej świątyni i to jej schody są teraz głównym miejscem spotkań na placu. Klasztor, w którym mieszka żywa bogini Kumari na razie stoi, ale czy podpierające je drewniane kije wytrzymają?
 
Piątkowy wieczór w okolicach Freak St. płynie normalnie. Knajpki i kawiarnie pełne Nepalczyków oraz turystów, których tu zawsze było mniej niż na Thamelu. Tylko ciemno, bo nieliczne światła zasilana są z generatorów albo akumulatorów. Nepal wciąż — a może bardziej niż wcześniej — cierpi na niedostatek energii elektrycznej: poszczególne dzielnice są odłączane i podłączane do sieci co kilka godzin, wedle harmonogramu, skutecznie zapewne utrudniając wykonywanie jakiejkolwiek pracy wymagającej prądu.
 
Między 21, a 22 większość knajp jest zamykanych. Nieco po 22 wszystko milknie.
 
25/03/2016 Katmandu, Nepal
 
---
Zobacz też "Katmandu 25.4.2015" na moim blogu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz